Płynie w nas gorąca krew
Źródło: Wojtek Markiewka
18 Jun 2015 13:53
tagi:
Gomola, Beskidy, Beskidy MTB Trophy, Istebna
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Jeśli jest początek czerwca i długi weekend, to nie ma innej opcji - trzeba stanąć na starcie Beskidy MTB Trophy. To już dziewiąta edycja tego legendarnego wyścigu, który ma opinię jednej z cięższych etapówek w Europie. Do Istebnej, na te cztery dni ścigania, zjeżdżają się najtwardsze kolarki i kolarze MTB z całego świata. To ludzie żądni wyzwań i chcący przekraczać granice niemożliwego, zakochani w znakomitych, beskidzkich trasach. Wprawdzie tym razem pogoda spłatała zawodnikom psikusa... nie było deszczu, nie było błota, które jest znakiem rozpoznawczym tej imprezy. Mimo tej niedogodności i wszechobecnego słońca, wspomnienia tych czterech etapów będą nam towarzyszyły do... dziesiątej edycji. Przeczytajcie, jak to wszystko wyglądało zza kierownicy Wojtka (dystans classic).

Etap I
Plan, plan, plan: jechać swoje, trzymać się założeń, dobrze się bawić na technicznych odcinkach, pogadać ze znajomymi. Pełna kontrola, od ciśnięcia są charty (Krzysiek, Miron, Macul). Jadę z Adamem Ślązakiem, jest fajnie, szykuje sie super impreza. Mija 30 km i najpierw zmiana planów, a za chwilę już ich brak, bo brak małej zębatki. Łańcuch przeskakuje, strzela, wydaje dziwne dźwięki, klnę na czym świat stoi, szlifuję angielski, przypominam sobie w ciągu tego etapu wszystkie znane mi przekleństwa w tym języku. Jestem tak wściekły, że szczerze powiedziawszy nie wiem co, gdzie i jak jedziemy. Z trasy pamiętam tylko ostatni zjazd przed metą i pełno leżącego tam szkła. Po etapie zamiast spokojnej regeneracji miałem dwugodzinne oczekiwanie na mecie na przyjazd z trasy serwisu Czechów. Niestety po oględzinach korby Czesi wydali wyrok o konieczności jej wymiany. Na szczęście Tomek Sodowski pożyczył mi swoją ze swojego zapasowego roweru a Mirek pomógł przy jej wymianie. Reszta Gomoli siedziała i grała w kierki, a ja i biedny Mirek: rower, korba, przerzutki… Myślałem, że mnie rozwali. Jutro etap następny-królewski, tak piszą.

opis

Etap II
Spokojna mocna jazda. Rysianka w końcu nie w błocie. Długi, długi, długi podjazd, fajnie, fragmentami techniczne odcinki i… mała zębatka zaczyna zaciągać – za dobrze było, coś się musi dziać (zapamiętaj-to w końcu TROPHY!), ale już mi to obojętne, zniesmaczony sytuacją jadę-idę-jadę-idę; polana, schronisko i zjazd. Łoooo… Warto było tyle podjeżdżać, to jest to, w końcu pozjeżdżamy, myślę o dystansie MEGA – zazdrośćcie nam, hehe. Lecę, ile potrafię, jest fajnie, bawię się, szybko, wolniej, korzeń, kamień, jest naprawdę super, oby tak dalej. Choć czasem mam wrażenie, że mam slick-a z tyłu, bo nie mam przyczepności, jest sucho jak pieprz. Nagle prawo, lewo, prawo, ale jakoś udało się nie leżeć, było ostro. Adrenalina poszła do góry, jest extra, lecim dalej i … za 250 rzeczywiście lecim, ni to koryto strumyka, ni to zjazd, nie wiem jak jechać, wybieram opcję lotu niekontrolowanego, na szczęście było pole i dosyć wysoka trawa. Reszta etapu jakoś spokojnie, już nawet nie klnę, staję na pedałach kiedy muszę, czasami podchodzę, żeby się nie zakwasić za mocno, asfalt w okolicy Kamesznicy jadę w miarę mocno, ale spokojnie – ludzie, czemu tak gorąco?

opis

Nareszcie meta, uśmiech na twarzy, było fajnie, super fragmenty techniczne, bierzemy się za rower. Znajomi Czesi w serwisie i biedny Miron znowu mają co robić. Dzień kończy się na siedzeniu przed domem zabiegiem stomatologii estetycznej małej przedniej zębatki, czyli piłowaniem za pomocą pilnika jej zębów (jak coś, to mam już drugi fach, wszystkie zęby zębatki jak nowe). Mam wszystkiego serdecznie dosyć, myślę, żeby to wszystko odpuścić i pojechać do domu, do Szczyrku- wanna, dobre wino, kolacja. Miron, gdyby nie Ty i tyle twojego wysiłku włożonego poprzedniego i tego dnia w serwis mojego roweru, to myślę, że nie opisywałbym następnych etapów.

opis

Etap III
Ma być fajny techniczny etap, ma być super techniczny singiel, wszystko jest, tylko czemu po starcie w Istebnej wpadamy w jakieś okno czasoprzestrzenne i zostajemy teleportowani z Rycerzowej na Saharę? Nienawidzę temperatur powyżej 23-24 stopni, dla mnie to jakaś masakra, a teraz jest chyba ponad 30! Łańcuch i mała zębatka zielona od smaru, o dziwo, super działają, wszystko się kręci, nie zaciąga, jedzie się ok, o ile można to nazwać jazdą. Krew zamienia się we wrzątek, czekam na każdy bufet, żeby się polać wodą, piję, piję, piję i kręcę nogami, żeby w końcu dojechać. Żel o smaku pomarańczy smakuje jak mydło, marzę o okładzie lodowym na szyję, chcę się schować do lodówki. Podjazd pod Koczy Zamek wydaje mi się podjazdem w piekle, nie pamiętam, kiedy takie coś przeżywałem. Na mecie padam wycieńczony w cieniu pod balonem. W końcu prawdziwy odpoczynek, nic z rowerem nie robię, niech stoi, zaleję go rano tylko smarem i na ostatni start. Ogólnie był to super techniczny, chyba najfajniejszy, etap. Tylko ta piekielna temperatura…

opis

Etap IV
Home, Sweet Home. Moje tereny-Klimczok, Szczyrk, Skrzyczne, huraaaa! Miało być tak pięknie, miał być atak, a była piekielna patelnia. Ostatni fajny odcinek to trawersujący singel pod Klimczokiem, super się jechało, ale korzenie dały nieźle popalić kręgosłupowi. Potem już tylko umierałem z bólu i gorąca. Ale jako że wszystko wkoło doskonale znam, to ledwo już jadąc, przypominałem sobie swoje treningi, nie myślałem o wszechobecnym otaczającym mnie temperaturowym piekle, zjeżdżałem na pamięć. Moje kochane Skrzyczne mnie zabiło, ale wrócę tam, oj wrócę. Podczas jazdy i wędrówek z buta śpiewałem: Nie ma, nie ma wody na pustyni, a wielbłądy nie chcą dalej iść ; czołgać się już dłużej nie mam siły, o, jak bardzo, bardzo chce się pić. Ale oto ostatni już bufet na Trophy, podjazd, trochę podejścia i coraz bliżej mety. Ostatni podjazd po asfalcie pod Zameczek – jak ja tam mogłem na szosówce bez młynka podjeżdżać, to ja nie wiem, nie wiem... Istebna, meta, koniec Trophy, finisher w rękach, smak zimnej coli w ustach - nigdy nie pomyślałem, że napiszę, że coca-cola może być dobra... Była wspaniała.

opis

Miało być ciężko, technicznie, w miarę szybko. Było sprzętowo okropnie, sportowo nijak, towarzysko fajnie, nerwowo wykańczająco, temperaturowo masakrycznie. Dobrze jechało się połowę pierwszego etapu, potem… No, ale psychika będzie jeszcze mocniejsza, widocznie nie mogę żadnej etapówki przejechać jak normalny człowiek, problem goni problem. Zakup nowego roweru 29 przesądzony, ja cały i zdrowy na mecie, po czterodniowym wspaniałym treningu techniki. Straty – mała przednia zębatka i tylna opona- x-king, który został pozbawiony 90 % bieżnika, ale Conti jak zwykle dały radę.

opis

Tomku i Mirku dzięki wam skończyłem Trophy. Wielkie podziękowania, zdobyliście po 1,5 finishera, ja Wam tylko asystowałem. Dzięki takim ludziom jak Wy wraca wiara w człowieka. Jeszcze raz wielkie serdeczne DZIĘKUJĘ. Dziękuje również całemu team-owi za super atmosferę w trakcie pobytu w Istebnej, za chwile otuchy, pomocy, uśmiechu. Wszystkim, którzy brali udział w imprezie wielkie słowa uznania. Agnieszce szacun za zmianę dystansu i pokonanie go z uśmiechem na ustach, a chłopakom z GOMOLA TRANS AIRCO za wspaniały wynik.

opis

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.